Odkąd tylko nauczono nas czytać, wprowadzono nam lektury, czyli innymi słowy książki, które powinny rozwijać nas jako ludzi, pomagać odkrywać i rozumieć otaczający każdego młodego człowieka świat. Czy tak się jednak dzieje? Co daje czytanie lektur i czy są one rzeczywiście potrzebne?
Nudne…
Tak. Tak myślę o większości lektur, które znajdowały się w podstawie programowej, którą przerabiałam.
A będąc na rozszerzeniu z język polskiego, miałam ich nawet 18(!) w ciągu roku szkolnego. Jak się domyślacie, nikt kto nie potrafi czytać super-hiper-szybko czytać i ma jakieś tam swoje prywatne życie, nie był ich w stanie wszystkich przeczytać i tak też było w moim przypadku. Dlatego streszczenia i adaptacje poszły w ruch. Niestety, w większości nawet one i niejednokrotnie świetne efekty filmowe nie były w stanie uatrakcyjnić lektury.
Jako dziecko, bardzo nie lubiłam czytać. Zmieniło się to dopiero po przeczytaniu „Kwiatu kalafiora”, jednej z niewielu dostosowanych do młodych czytelników książek. Potem było już tylko gorzej. A to za sprawą dwutomowych „Krzyżaków”. Sienkiewicz to taki nasz polski Homer i jedyną jego powieścią, którą w jakiś sposób darzę sympatią jest „Quo Vadis”. Byli narodowi wieszczowie, był Nietzsche, był Borowski, był Myśliwski. Wiele z przeczytanych przeze mnie lektur przyprawiło mnie o ból głowy, a niektóre wręcz… uśpiły 😉 Wydaje mi się, że nie taki był cel podczas ich wplatania w program języka polskiego. Były jednak wyjątki, które sprawiły że:
Pokochałam „Wesele” całym sercem
Dramat Wyspiańskiego był prawdopodobnie najlepszą ze wszystkich lektur (okej, oprócz „Balu w Operze”)
i gdy tylko zobaczyłam, że w tym roku jest on nominowany do „Narodowego czytania”, szybko oddałam
na niego głos. Poza „Weselem” z lektur licealnych polecam także „Ferdydurke”, „Bal w Operze” i „Tango”. Lektury te zostały napisane w taki sposób, że gdy się do nich raz usiądzie nie można się od nich oderwać
aż do ostatniej strony książki. Co więcej, dają ogląd sytuacji kraju z okresu ich tworzenia, pozwalają doskonale uświadomić czytelnikom czym jest groteska i że ona, a może nawet przede wszystkim ona może ujawniać tragizm dzieła. I tak przerabialiśmy te nudne i niekoniecznie lektury, aż:
Wreszcie nadszedł dzień matury…
…z polskiego, czyli momentu, w którym została sprawdzona nasza wiedza ze wszystkich lat i etapów nauki.
I wiecie co? Ze wszystkich lektur, które przerabialiśmy, przydało mi się „Ferdydurke”, „Tango” i „Mistrz i Małgorzata”. Tak. To wszystko. Reszta argumentów, jakich użyłam, to były filmy(„The Truman Show” – polecam!) czy sytuacje z życia.
Z wyników maturalnych, okazuje się, że całkiem nieźle mi poszło. Już pisząc matury próbne wiedziałam, że lektury nie przydadzą mi się do tego. Ważniejsza od nich jest wiedza ogólna. Zainteresowanie światem zewnętrznym.
Czy lektury są rzeczywiście bezwartościowe?
Choć wcześniejsza część tego wpisu może rzeczywiście na to wskazywać to wcale tak nie jest. Może lektury nie dadzą Wam wszechstronnej wiedzy na każdy temat, ale mogą stanowić dobry temat do wielogodzinnych rozmów. Mogą podnieść także wasze umiejętności gramatyczne i interpunkcyjne oraz pomogą Wam się wysławiać poprzez zwiększanie waszego ilości słów w osobistym słowniku.
Jeśli książka już od pierwszych stron Cię ciekawi – czytaj ją. Jeśli nie- spróbuj znaleźć adekwatny zamiennik w postaci audiobooka czy ekranizacji.
Niektórych rzeczy się nie przeskoczy. Można nie kiwnąć nawet palcem w sprawie lektur, zbierać kolejne „jedynki” i przyczyniać się do zaniku czytelnictwa w Polsce. Można też sobie tego wszystkiego oszczędzić i chociaż spróbować przeczytać część z nich. W najgorszym wypadku spędzisz kilka godzin poprawiając swoją polszczyznę, a to już coś 😉
Ściskam,
Ola
Zdjęcie pochodzi z Unsplash i jest autorstwa Aliis Sinisalu